Napisał poemat o bitwie pod Grunwaldem

Środa, 16 lipca 201413
Z okazji kolejnej rocznicy bitwy pod Grunwaldem (15 lipca) Janusz Sękowski z Radomska stworzył poemat dotyczący tego wydarzenia. Poemat został napisany wierszem rymowanym trzynastozgłosowym tak jak „Pan Tadeusz”. Prezentujemy Państwu fragment poematu.

POEMAT HISTORYCZNY. PRZYGOTOWANI I BITWA POD GRUNWALDEM
Wiersz rymowany trzynastozgłoskowy

Na wyraźne rozkazy, w składnym równym szyku,
wysunęły się z lasów, rycerstwa bez liku.
Na przedzie hufce polskie, najstraszniejsze półki
w okrutnych, najemnych, podobnych do spółki.
Jako bojaźń i chluba, walnych i naczelnych,
pozbawionych lęków, doświadczonych i dzielnych.
Zaparwszy się w siodłach, nabierając tchu w piersi,
znak modlitwy w umysły i komendy pierwszej.
Spojrzeli ku sobie, jeszcze raz w tym napięciu
wodzowie, choć z oddali, woli przedsięwzięciu.
Rozpostarły się skrzydła, ogromnego orła,
przepięknego ptaka, głosu, barwy i godła.
W tęcze chorągwi naszych, łopocząc na wietrze,
serca biły larum, rozrywając powietrze.
Nagle nastała cisza, duszy dotykając
dna, co ową ci chwilą, nim trąby zagrają.
By po krótkim znów czasie wielka nawałnica,
stu tysięcy gardeł, wichrem rozdarła lica.
Liście z drzew pospadały, w jedno kłębowisko,
ptaki  wypadły z gniazd, nawet żaden nie pisnął.
Jakby w tej samej zaraz, ryk rogów, piszczałek,
wstrząsnęły przeraźliwe, po czym zastępy całe.
Ruszyły wpierw Witolda, watahy niezliczone,
konie jak stada orłów, przeciw armii wroniej.
Lotem rwały błyskawic, wyciąga wszy szyje,
w skok potuliwszy uszy, wkładając lwią siłę.
Przeciw lewemu skrzydłu, z ogromnym krzykiem,
Krzyżaków i Mistrza z von Jungingiem Urlykiem.
Który jednym skinieniem, widząc że natarcie,
Litewskie rozpędzone, gotowe na starcie.
Czternaście swych chorągwi, wojska żelaznego,
poruszył jak lawinę, co zetrze każdego.
-------------
Początkowo szła stępem, potem w kłus zmieniła
z góry jak głaz ogromny, z łoskotem ruszyła.
Później wszystkie chorągwie, niemal równocześnie
natarły kiejby ławą, wyćwiczone wcześniej.
W bojowej starej pieśni, w hymn Bogurodzicy,
Dziewicy Maryi, bitew oblubienicy.
By po chwili, lub nawet prawie jednocześnie,
choć zastępy Litwinów, zwarły się przedwcześnie.
Wzajemnych uderzeń chrzęstu, łamania kości,
kopii, siekania mieczy, bez żadnej litości.
Sypały się głowy, jak ziarno na klepiskach,
konie rżały w bólu, mając pianę na pyskach.
Mąż na męża napierał, z taką zaciekłością,
godził w serca na wylot z najwyższą dbałością.
Pocałunek śmierci byłby wnet wybawieniem,
gdyż dziesiątki błagało, padając na ziemie.
Bez rąk, nóg, tułowia, lub jeźdźca bez głowy,
nawet też rozciętego, z góry na połowy.
W zgiełku i zamieszaniu, trudno poznać było,
z kim kto walczy, kto z boku, a kto jeszcze z tyłu.
Mieczy i topory, biły jak w kuźniach młoty,
żelastwo w rytm jęczało, w piersiach tkwiące groty.
Jeden drugiemu w walce, nic nie ustępował,
rąbano gdzie popadło, życia nie darował.
Bo ten, tamtem, lub inny, tylko na to czekał,
na błąd przeciwnika, więc i on też nie zwlekał.
Gdy połamano kopie, z dwu stron najsilniejsi,
przystąpili do walki, wnet, wręcz najprzedniejsi.
Pojedynków gdzie duma, wytrzymałość siła
przez godzinę zaciekłej już wojny wybiła.
Między leżącymi jęk, tratowały konie,
wszystkich rannych, zabitych, krwią zbroczone dłonie.
Na całym placu boju, wokół Niemców stada,
broniących się zaciekle, każdy z nich ujadał.
Wielu z naszych na oślep, w wyniku nadludzkim,
zrywając  się raz po raz, leżąc czy też w kucki.
Dobywając raz jeszcze, miecza czy topora,
śmierć zaglądała w oczy, parła Krzyża sfora.
Sytuacji wciąż zmiennych, naprzeciw albowiem,
jedni już umierali, przybywali nowi.
Każdy z nich jako sztandar, godłem przytroczony,
wizerunkiem męstwa, przez niepokoju gromy.
W pobojowisku jedno, wymieszanych kolorów,
krwi, dusz, ludzi, zwierząt, niezwykłego horroru.
Tu i ówdzie tysiące, nieopodal setki,
zwierały się ponownie, padając jak betki.
Jak śmierć i narodziny, temu kto ocalał,
przywalony stosem trupów, owym się użalał.
Zwycięstwo przechodziło z rąk do rąk we wściekłość,
w rozpaczy wyrzynanych, potępieńców w piekło.
W przerażonych na nowo nadzieja odżyła,
 po odbitej chorągwi, zakwitła, zalśniła.
Jak kwiat, a znak z nieba i gniewu Bożego
dla wroga, a zwycięstwa oręża polskiego.
Bez miłosierdzia łaski, walki bez wytchnienia,
oddechu, stron nacisku, do serca omdlenia.
By na nowo po chwili, napluć śmierci w dłonie,
powietrza, łyk zaczerpnąć w ewangelii tonie,
i uderzyć niby drwal, a każde ich ciosy,
wzbijały się okrzykiem, wrzaski pod niebiosy.
Wbryzganie krwi dokoła, jak przy biciu zwierza,
gdyby miał wczoraj przysiąc, dziś sam nie dowierzał.
Jakim okrutnikiem jest dla siebie, dla Boga,
tym bardziej dla takiego, jak przed nim nieboga.
Co okiem jeszcze wodzi, lecz jest już skruszony,
oczekując jak wyrwą, źrenice gawrony.
W gniewie i uniesieniu, od mordu zziajani,
wierząc w słuszność odpustu i przyzwoleń danych.
Król widząc, choć z daleka i znając zasady,
wiedział, że my lub oni, zdawał sobie sprawy.
Przywołując natychmiast, w pamięci czas młody
walki, w tym bestie kniazia i swoje osoby.
Wtem przerwał rozważania, obserwacje bitwy,
bo nagle z boku, kurzu, nadjechały sitwy.
Mijały opodal, cały Królewski Orszak,
lecz nikt się nie spodziewał, przejazdu co gorsza.
Tyle nagle chorągwi, co z pościgu wracały,
po rozbiciu Litwinów, chwilę fetowały.
Nagle niebezpieczeństwo, nad królem zawisło,
gdyż jeden z owych jeźdźców, gdy król zbroją błysnął.
Oderwał się od reszty, Jagiełłę poznając,
czy znęcony jej srebrem, bądź też popis dając.
Postury olbrzyma, na koniu tura rasy,
sunął z kopią na władce, poruszyło naszych.
Najbardziej Zbigniewa, nadwornego pisarza,
co ruszył wnet naprzeciw i na nic nie zważał.
Waląc złamanym drzewcem i zrzucając z konia,
król kopii też dołożył, czym odsłonił skronia.
Przyłbice odrywając, przez jej odpadnięcie,
nie zezwalał dobijać, lecz już Szczawka cięcie.
Dopełniło ubicia na miejscu przez tego,
co kompanem był Zbigniewa Oleśnickiego.
Jeszcze z lat młodzieńczych, bo z jednego grodu,
choć obaj gołowąsi i odmiennych rodów.
Za czyn ten, a w obronie majestatu króla
zapisani w historii, po wsze czasy która.
Później w szczególne względy obaj obdarzeni,
z czego Zbyszko Biskupem na krakowskiej ziemi.
A Szczawko na rycerza, pasowany został,
taki ślad po owych, na wieki pozostał.
Lecz bitwa trwała dalej, co nigdy w tych czasach,
nie brała w jej udziale wojska taka masa.
Choć w dziejach ery Rzymian, Gotów innych zdarzeń,
nikt nie zna, nie wspomina, podobnych wydarzeń.
I wzmogli się na nowo, niepewni zwycięstwa,
w zaciekłość, siłę, wolę, w towarzystwie męstwa.
Nie mając też gwarancji, kiedy rozpacz górą,
mocować się jak nigdy, z ogromną brawurą.
Wtenczas wielu konturów, jakby koniec widząc,
a mistrza  swego w kleszczach, co Boga się wstydząc.
Gdy wzywał go daremnie i swych pobratymców,
bo wiedział, że godzina wybiła i linczu.
Trafiony przez Litwinów, ostrzem ze sulnicy,
padł ponury na rżysku, Grunwaldu stolnicy.
Mało kto z innych klęczał, czy o litość prosił,
choć byli wpierw wielcy, tu z płaczu się zanosił.
Nie jeden, ale wielu nie chcąc się poddawać,
walczył, wolał zginąć, niż żywcem się oddawać.
Niektórzy widząc koniec, z sobą się żegnali,
podnosząc  swe przyłbice, życie oddawali.
Zadając sobie śmierć, przez sztyletu pchnięcie,
w rozpaczy, a bez strachu, choć jakby z zawzięciem.
Cięto ich jak bór wielki, czy w zboża koszeniu,
inni walczyli dalej i marli w milczeniu.
Byli tacy, co kpili i szydzili tamtych,
topory  znów waliły, sypiąc marne fanty.
Do ostatka, nad wszystko, ścieląc gęsto trupem,
nie poddawał się żaden i dzielił się łupem.
Dusz sponiewieranych, w samym tyglu piekła,
łatwiej było wymyślić i faktu nie czerpać.
Nadjechał rozwścieczony, sam Zawisza Czarny,
przywdziany w swą nienawiść i nie gorzej hardy.
Ciął wokół, rozpoławiał, Ci zaś w strachu marli,
woleli by na łożu, niż w takiej batalii.
Tarcze jękiem pękały, jak skorupy orzechów,
głowy, dusze i serca, pełne dawnych grzechów.
Niby deszczułki zwykłe, czy też pestki głowy,
walały się, koń deptał, czy to z diabłem gody?
Czart wskazywał gdzie jeszcze, lepsze zawieruchy,
ten rozpędzał  najlepszych, uciekały zuchy.
Do niedawna dogmaty, gdy nad wszystko były,
tu dziś i w tej chwili, nic już nie znaczyły.
Powoli, choć natrętnie, jeszcze małe stada,
broniły się w odruchu, co przykładem gada.
Syczał jeno i jęczał, łupiony dokoła,
nie miał żadnej pomocy, już Boga nie wołał.
Tak po wielu godzinach, a po walce świętej,
można było królowi, złożyć niepojęte.
Dziękczynienie, ofiarę może ślubowanie,
że nigdy i przez wieki, nikt tu już nie stanie.
Na ziemi kultu Słowian, Mieszka i Chrobrego,
że bać  się będą inni, Polaka każdego.

Janusz Sękowski

POLECAMY


Zainteresował temat?

1

0


Komentarze (13)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

Al Bundy ~Al Bundy (Gość)17.07.2014 12:28

"tutaj" napisał(a):
ono się nie może nijak opowiedzieć, bo jeszcze mu człowiek nie nadał tego prawa.


Otóż to - od tysiącleci ludzie gadają za niego. Gadają innym, czego ten Panboziu od nich chce, i co ich spotka, jeśli tych zachcianek wypełniać nie będą. Bo oni nie tylko gadać za Panabozia są skłonni. Ale i wypełniać Panaboziową wolę również! Jeśli stwierdzą, że ktoś samym swoim istnieniem czy poglądami "bluźni" temu Panuboziu, to oni takiego delikwenta unicestwią, co by Panboziu nie musiał na takiego delikwenta patrzeć. Zwłaszcza Panboziu zwany Allahem ma całe rzesze chętnych, którzy za niego zrobią porządek z każdym. A Panboziu, obojętnie zresztą który, siedzi sobie cichutko, tak jakby go wcale nie było. Ale dzięki rzeszom jego rzeczników wiemy, że on jest, wiemy czego od nas chce i wiemy jaki potrafi być skuteczny i okrutny. Ładnie się ustawił Panboziu; od wszystkiego ma swoich ludzi i sam nic już nie musi robić...

00


tutaj tutajranga17.07.2014 12:07

Weź Ty się od panabozia odczep, Al. Stawiasz panabozię w niekomfortowej sytuacji; ono się nie może nijak opowiedzieć, bo jeszcze mu człowiek nie nadał tego prawa.

01


Al Bundy ~Al Bundy (Gość)17.07.2014 11:52

"Luca" napisał(a):


Hehe, dobre... :) Tylko tu mało kto sarkazm dostrzega i stąd tyle negatywnych ocen.
Mnie tam od dawna nurtuje pytanie, kto pod Grunwaldem miał Bozię po swojej stronie? Wszak obie strony były mocno pobożne. Kto bronił krzyża??! Tyle tu wątków: wojna religijna, zakute łby, przemęczone konie... Czy na swoich rycerzy czekały napalone blachary? ;)

11


tutaj tutajranga17.07.2014 11:22

Oh, ta szkoła to jego prywatna własność, włazi se, kiedy chce. Może po amfę? Bo tak szybko się przemieszcza...

21


x ~x (Gość)17.07.2014 11:19

"tutaj" napisał(a):
ZW to może sobie napisać suitę pod tytułem:"Ide, se ide, a jak coś znajde, to ukradne, hopsasa, a chojraczek pogłaszcze mnie po... hopsasa, hopsasa...".

W niedzielę po godz. 15 łaził po ul. Sienkiewicza i wlazł do szkoły. Czyżby coś znalazł?

20


tutaj tutajranga17.07.2014 11:16

"taki-jeden" napisał(a):
taki jeden


Bo trzynastozgłoskowcem, ze średniówką we właściwym miejscu, jest bardzo łatwo pisać. Wystarczy lekko przytupywać nogą i dobierać treść do rymu.

20


tutaj tutajranga17.07.2014 11:10

Ty mnie, `melomanka, nie podpuszczaj; ZW to może sobie napisać suitę pod tytułem:"Ide, se ide, a jak coś znajde, to ukradne, hopsasa, a chojraczek pogłaszcze mnie po... hopsasa, hopsasa...".

20


taki jeden taki jedenranga17.07.2014 11:01

Możecie mnie minusować do woli, ale to straszliwa, częstochowska grafomania...

30


juzek ~juzek (Gość)17.07.2014 10:29

Super, brawo

02


melomanka ~melomanka (Gość)17.07.2014 01:13

Zbyszek Włodarczyk pisze muzykę do tego poematu. Dzieło na miarę Norwida i Niemena. Taki drugi Bema pamięci rapsod żałobny.

20


reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat