Jerzy Bończak: Chcę ludzi bawić

Tydzień Trybunalski Poniedziałek, 21 lutego 20111
Z popularnym i znanym aktorem rozmawialiśmy m.in. o rolach teatralnych, filmowych, reżyserii i niespełnionych marzeniach. Jerzy Bończak gościł w Piotrkowie w miniony piątek, 11 lutego. Aktor (wraz z Piotrem Machalicą i Joanną Liszowską) zagrał na scenie Miejskiego Ośrodka Kultury w wyreżyserowanym przez siebie spektaklu “Miłość i polityka”.
fot. Agencja MUZAfot. Agencja MUZA

- “Tydzień Trybunalski”: Naszą rozmowę zacznę od pytania o Pańską rolę w filmie “Psy” Władysława Pasikowskiego, w którym zagrał Pan “Chemika”. Jedna ze scen z udziałem tego bohatera była kręcona w Piotrkowie. To spod piotrkowskiego aresztu porywał Pana Bogusław Linda vel Franz Mauer. Czy pamięta Pan realizację tej sceny?
- Jerzy Bończak: To był dla mnie bardzo ciężki okres zawodowy, bo pamiętam, że dokładnie w tym samym czasie kręciliśmy serial telewizyjny “Aby do świtu” i musiałem zjechać z tamtego planu i przyjechać, jak się okazało, do Piotrkowa. Nakręciłem bardzo szybko scenę, wsiadłem do samochodu i wróciłem równie szybko do Warszawy na plan serialu. Dlatego umknęło mi, gdzie była kręcona ta scena.

 

- Spotkaliśmy się z okazji wystawienia w Piotrkowie wyreżyserowanej przez Pana sztuki “Miłość i polityka”. Pan jest już blisko 12 lat reżyserem, proszę powiedzieć, co zdecydowało, że aktor z tak bogatym dorobkiem filmowym i teatralnym wziął się za reżyserię?
- Może właśnie to, że w pewnym momencie pomyślałem sobie, że warto nie tylko próbować stwarzać postać w przedstawieniu przez kogoś innego reżyserowanym, tylko samemu próbować wykreować jakąś rzeczywistość, w której będą się poruszali aktorzy. W momencie, kiedy zdecydowałem się w ogóle odejść z teatru, z etatu, pomyślałem sobie, że będąc tylko wolnym strzelcem i skupiając się tylko na graniu, może być mi dosyć ciężko zawodowo, więc trzeba było sobie znaleźć dodatkowe zajęcie w postaci reżyserii. Teatr częstochowski, z którym dzisiaj tutaj gościmy (wówczas za dyrekcji Marka Perepeczki), dał mi szansę takiej próby sił w reżyserii. To w Częstochowie odbył się mój debiut reżyserski, zresztą udany, i w związku z tym dostałem inne propozycje już z Warszawy, a potem jeszcze z innych miast. Staram się to łączyć. Jeżeli nie jestem obsadzany w przedstawieniach innych reżyserów, to sam siebie obsadzam, ale nie tylko dlatego, aby zaspokajać swoje ambicje aktorskie, ale również dlatego, żeby być właściwie codziennie na przedstawieniu i to swoje dziecko cały czas dopilnowywać.

 

- Czy było coś, co zaskoczyło Pana w tej profesji. Coś, co wyobrażał Pan sobie w reżyserii inaczej, a w rzeczywistości okazało się być zupełnie inne?
- I tak, i nie. Zdecydowałem się na próbę reżyserską po 30 latach pracy jako aktor, więc w zasadzie bardzo dużo już wiedziałem o tym. Nie wiedziałem jedynie o tym, że to jest aż tak duża odpowiedzialność i potrzeba umiejętności porozumienia się z wieloma środowiskami pracującymi w teatrze. Bo zupełnie inną mentalność mają elektrycy, akustycy, zupełnie inaczej się rozmawia z osobą od oprawy muzycznej, inaczej ze scenografem czy kostiumologiem. I jeszcze jedno doświadczenie okazuje się być niezwykle ważne, mianowicie z każdym aktorem trzeba umieć indywidualnie rozmawiać, bo każdy z aktorów jest jakąś indywidualnością. Jeden oczekuje, że zostanie potraktowany dosyć ostro i to go zmobilizuje do pracy, a dla drugiego takie ostre potraktowanie powoduje w nim zamknięcie się, więc trzeba np. chwalić, słusznie czy nie, i to powoduje, że aktor ma ochotę dalej pracować, ma ochotę tworzyć postać.
- Ma Pan opinię w środowisku aktorów i reżyserów specjalisty od farsy i komedii. To jest podobno najtrudniejsza rzecz, umieć ze sceny rozśmieszać ludzi…

 

- Niedawno rozmawiałem z młodą kobietą zajmującą się krytyką teatralną i podczas tej rozmowy głośno wyartykułowałem swój stosunek do krytyków, którzy kompletnie nie doceniają fars i komedii. Wolą skupiać się na tragediach, na spektaklach, które poruszają bardzo poważne problemy - ja ich nie deprecjonuję. Uważam, że takie rzeczy powinny również być, albo może nawet przede wszystkim, ale komedia i farsa mają swoje miejsce w teatrze, dlatego że ludzie poza momentami, gdzie chcą zastanowić się nad życiem lub znaleźć odpowiedzi na pewne pytania, również chcą się bawić. Ja chcę ludzi bawić. Uważam, że jest to najtrudniejsza dziedzina teatru. Zresztą podlega natychmiastowej recenzji - w momencie kiedy na przedstawieniu komediowym czy farsowym nie ma reakcji, znaczy, że aktorzy się mylą i reżyser się pomylił.  - A Pana reżyserskie marzenie? Czy już się spełniło, czy jeszcze czeka w kolejce z innymi marzeniami?

 

- Ja nigdy nie miałem marzeń jako aktor i nie mam też jakichś specjalnych marzeń jako reżyser. Mam jeden tekst, który bardzo chciałbym zrealizować, ale wiem, że jest to niemożliwe od strony reżyserskiej. A to dlatego, że żyjemy w kraju, w którym temat, który jest poruszany w tej sztuce, nie zostałby zaakceptowany przez społeczeństwo, które w 90% deklaruje, że jest społeczeństwem chrześcijańskim. Ten temat pokazany jest tu w dosyć kontrowersyjny sposób. To jest jedna rzecz, która się nie spełni, bo teatry boją się ryzyka, by finansować spektakl, który może być lekkim skandalikiem. Z kolei jako aktor bardzo chciałem zagrać Ryszarda III, ale to się nie spełniło i już nie spełni, bo Ryszard III miał trzydzieści kilka lat, a ja mam sześćdziesiąt parę.
- Jest Pan aktorem charakterystycznym. Trudno Pana nie zauważyć czy to na scenie, czy na ekranie, a tym bardziej zapomnieć. Recenzenci podkreślają, że świetnie radzi Pan sobie z rolami nerwusów, choleryków, typków spod ciemnej gwiazdy. Dlaczego właśnie tacy bohaterowie przeważają w Pańskim dorobku aktorskim?

 

- Może w tych postaciach przebijają moje cechy charakteru (śmiech). Tak byłem postrzegany od samego początku przez reżyserów, szczególnie filmowych, bo w teatrze grałem bardzo różne role. Natomiast filmowcy, po pierwszym moim filmie “Zapis zbrodni” (1974, reż. Andrzej Trzos-Rastawiecki przyp. aut.), gdzie zagrałem łobuza, chuligana, z dziargami na twarzy, z brudnymi, długimi włosami, tak już mnie zaklasyfikowali, zaszufladkowali i tak to jest już w tej chwili kontynuowane. Ja jednak uważam, że są to postacie bardzo ciekawe do grania i często udaje się je obronić, nadać im takie cechy, które powodują, że chociaż jest to postać negatywna lub bardzo negatywna, to może być polubiona przez widza. Jednym z takich przykładów może być Prokop z serialu “Dom”. To jest postać strasznie negatywna, donosiciel, ubek - a udało mi się, ale również za moją namową i scenarzystom, pomóc w stworzeniu takiej postaci, która - wydaje mi się - została zaakceptowana przez publiczność, a nie odrzucona jako zupełna czerń.

POLECAMY


Zainteresował temat?

0

0


Komentarze (1)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

bajkopisarz ~bajkopisarz (Gość)21.02.2011 18:26

pająk chwat wszystkich brat:-)

00


reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat