- Gotowi na Rol-Szansę?
- Trochę mydła i wody, a tyle radości
- 5 lat od wejścia w życie „ustawy śmieciowej”. Jest czyściej?
- Czy przydrożne drzewa pójdą pod topór?
- Gotowi na imieniny? [UWAGA! ZMIANA W PROGRAMIE]
- Garbata miłość na czterech kółkach
- Piotrcovia w długach. Czy nowy prezes uratuje klub?
- Samobójstwo policjanta. Czy musiało do tego dojść?
- Kolejny amerykański prezydent będzie miał swoją ulicę w Piotrkowie?
Bajka o Złej Królowej
Osobiście wyrażę pogląd, że początkowo przewodniczący rady nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie przypuszczał, że piastowanie funkcji prezesa klubu sportowego może go tak sporo kosztować. Myślę, że niewielu jest radnych świadomych konieczności rezygnacji ze wszelkich stanowisk kolidujących z wypełnianiem swego mandatu. Pasja sportowa, lata stosowania przez innych podobnych praktyk, a także rutyna spowodowały potknięcie na drodze samorządowej kariery. Do tego momentu jestem w stanie Marianowi Błaszczyńskiemu współczuć, bo przecież każdy z nas jest tylko człowiekiem i popełnia błędy.
Moje współczucie zostało wystawione na poważną próbę od chwili, kiedy Pan Przewodniczący, miast przyznać się do błędu, zaczął działać w sposób, łagodnie rzecz ujmując, dziwny.
Najpierw minął się z prawdą, oświadczając publicznie, że klub, któremu szefował, nie był wpisany do rejestru działalności gospodarczej (kwiecień 2007, sesja rady). Później miała miejsce dziwna konferencja prasowa, w której „spontanicznie” wzięli udział nasi rządzący radni. Jeszcze później pojawiła się seria donosów na jedną posłankę i wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego.
Mimo upływającego czasu, do dzisiaj ze strony głównego zainteresowanego ani kogokolwiek z jego grona nie padł żaden argument odnoszący się w sposób rzeczowy do opisywanej sprawy. Przeciwnie. Pan Przewodniczący w licznych swoich wypowiedziach daje wyraz swemu rozżaleniu i rozgoryczeniu, czuje się pokrzywdzony i niedoceniony. Bo oto kosztem własnego czasu i zdrowia zadbał jak nikt dotąd o dobro sportowego klubu, wydźwignął do poziomu przekraczającego najśmielsze oczekiwania piotrkowian, a za to wszystko źli ludzie rzucają mu kłody pod nogi. Gdyby nie wrogowie, nieobiektywne media, stronnicza prokuratura, a najbardziej jedna posłanka - wszystko szłoby tak dobrze, jak dawniej. Komu to przeszkadzało?
Zasługi przewodniczącego dla piotrkowskiego sportu są bezsporne, jednak przepisy artykułu 24 e i 24 f Ustawy samorządowej jednoznacznie zabraniają kręcić się radnym przy samorządowych pieniądzach. O ile dawniejsza sprawa radnego Załogi mogła być dyskusyjna (najem samorządowego lokalu po urzędowej cenie), o tyle sprawa przewodniczącego Błaszczyńskiego, to zupełnie inna kategoria i nie drobny błąd w oświadczeniu majątkowym stanowi w niej podstawowy problemem.
Duży klub sportowy w Piotrkowie to prawie dwa miliony rocznego budżetu, kilkusettysięczne „datki” od sponsorów, wizyty, biznesowe spotkania. Nie można też wykluczyć, że dzisiejszy darczyńca jutro będzie klientem władz samorządowych, starając się o wydanie urzędowych dokumentów mających konkretną dla niego materialną wartość.
Tę i podobne „niezręczności” reguluje artykuł 24 Ustawy samorządowej i właśnie w związku z nim radni składają stosowne oświadczenie. Stąd tak ważne jest, aby sprawę oświadczeń traktować niezwykle rygorystycznie. Wątpliwości wojewody i prokuratury rodzi nie tylko cytowany powszechnie podpunkt f Ustawy samorządowej (o prowadzeniu działalności gospodarczej w oparciu o majątek gminy), ale także m.in.. podpunkt e p.2:
„Radni nie mogą powoływać się na swój mandat w związku z podjętymi dodatkowymi zajęciami bądź działalnością gospodarczą prowadzoną na własny rachunek lub wspólnie z innymi osobami.”
Trudno ponad wszelką wątpliwość wykluczyć, by potencjalny sponsor nie brał pod uwagę, że jego klientem jest radny i do tego przewodniczący Rady Gminy.
Nie bez znaczenia jest też fakt przeznaczania części samorządowych pieniędzy na działalność klubu sportowego, którego szefem jest najważniejszy w gminie radny. Stawia to w niezręcznej sytuacji sam klub, jego władze i inne ważne w mieście osoby. Nigdy nie można ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że fakt łączenia funkcji (np. przewodniczącego rady i prezesa klubu) nie miał wpływu na przyznawane sportowe stypendia czy środki finansowe.
W zaistniałej sytuacji (nie do pozazdroszczenia) jedyną linią obraną przez oskarżonego jest (jak dotąd) dyskredytowanie minister Radziszewskiej - wykazanie opinii publicznej, że postępuje ona również w sposób niezgodny z prawem. Ten sposób argumentacji powoduje dużo medialnego szumu, jednak sądzę, że nijak nie jest w stanie pomóc oskarżonemu Marianowi B.
Jak dotąd obserwujemy dość marny spektakl, którego koszty (niezależnie od tego, jak się zakończy) poniesiemy wszyscy. W roli Złej Królowej przewodniczący obsadził swoją osobistą „sympatię”, Elżbietę Radziszewską.
Jaką rolę przeznaczył dla siebie? Odpowiedź na to pytanie zajmie jeszcze trochę czasu.
Tomasz Stachaczyk
POLECAMY