metoda sortowania: od najstarszego do najnowszego / najnowszego do najstarszego
emerytowana nauczycielka ~emerytowana nauczycielka (Gość)21.10.2016 01:16

Jestem emerytowaną nauczycielką.
Dziś patrzę ze ściśniętym sercem na nauczycielski zawód. Dzień do nocy. Teraz dostanie się kwiatka albo nie. Czasem czekoladki. Kompletny upadek norm i dobrych obyczajów.
My z mężem (najpierw kierownik, potem dyrektor szkoły na wsi) wybudowaliśmy się. Mąż należał do PZPR i dyrektorował prawie 25 lat. Wybudowaliśmy się, dziś ktoś powie, że klocek, ale stoi i jest. Mieszkają dzieci z wnukami.
Rodzice na koniec roku składali się i normą było, że wychowawca za swój znój i trud dostawał prezent od klasy, co roku coś innego, trzeba było tylko wcześniej przewodniczącej komitetu rodzicielskiego dać znać, co potrzebne: telewizor, adapter, pralka, lodówka, sokowirówka, regał, aparat fotograficzny, garnitur, kupon materiału na garsonkę etc. Na 20-lecie pracy zawodowej klasy kupiły mnie i mężowi wycieczkę do Egiptu z Orbisu (67 rok), a już na koniec kariery zawodowej w szkolnictwie, rejs Batorym.
Mąż z racji pracy na wsi, przynosił kury, indyka, kaczki, mięso z pokątnego uboju, swojskie wędliny, jaja, twarogi, mleko. Było polowanie, zjawiał się z dwoma zającami. Ja nic w sklepach z produktów spożywczych nie kupowałam. Oczywiście, z pracy etatowej niczego byśmy się nie dorobili. Mąż udzielał korepetycji z matematyki, wszyscy uczęszczali, takie czasy. Ja miałam na korepetycjach uczniów z biologii i chemii. Harowaliśmy tak do wieczora, a nawet w sezonie to w soboty i niedziele.
Nauczyciel miał autorytet i respekt. Uczeń i rodzic szanował nauczyciela i jego poświęcenie. Bo nauczyciel wtedy to był ktoś.
Myśmy z mężem moskwicza kupiliśmy już w 1964 roku! Niedługo potem dużego fiata na częściach włoskich.
Dwa miesiące wraz z mężem tyraliśmy przez kilkadziesiąt lat w każde wakacje, każdy lipiec i każdy sierpień, na koloniach letnich. Dwa turnusy, a turnus nie trwał jak teraz 2 tygodnie, tylko cztery. Pakowaliśmy się wraz z naszymi dziećmi już w czerwcu i z kolonii wracaliśmy 29 albo 30 sierpnia. Dom był wtedy zamknięty. Mąż zawsze był kierownikiem kolonii, a ja wychowawczynią. Za pobyt naszych dzieci nie płaciliśmy. Oprócz tego, że za dwa miesiące wakacji otrzymywaliśmy normalne pensje, to cztery dodatkowe pensje wpadały nam za pracę na koloniach.
Oczywiście, że młodzież wtedy była normalna. Wikt i opierunek jako kadra mieliśmy za darmo. Dzieci nazbierały grzybów, przywoziliśmy do Piotrkowa całe wianki suszonych. Grupy szły też w las zbierać jagody i jeżyny, czasem borówki. W kuchni panie kucharki robiły nam tych owoców leśnych przetwory na zimę, wykorzystując do tego hit tamtych lat, czyli słoiki po dżemie twist-off, dobrze znane do dziś.
Kiedy grupy poszły spać, urządzaliśmy sobie całą kadrą wieczór w wieczór przyjęcia: jedliśmy, piliśmy (wódkę intendent odpowiednio rozliczył), rozmawialiśmy, śpiewaliśmy i tańczyliśmy. Gdy nie padało, rozpalaliśmy ognisko na plaży, a jeżeli noc była ciepła - kąpaliśmy się nago.
Dziś jest dno w polskiej szkole. Nauczyciele przypadkowi, pensje żenujące, a młodzież - banda.
Bardzo miło teraz jako emeryci wspominamy z mężem nasze szczęśliwe życie przeplecione z pracą zawodową w PRL.
Tylko tak się nieraz z mężem zastanawiamy: komu to przeszkadzało?

16


uczniowie ~uczniowie (Gość)14.10.2016 23:13

Mój plebiscyt wygraje pan redachtor z ulicy Szewckiej. To nauczyciel etyki, moralityki i uczciwości ludzkiej. Uczy on nas tych wartości wypalawszy zło gorącym żelastwem i polewawszy je żrącym kwasem.

31


Nowy komentarz
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat